Już
dziś śmiało możemy zapowiedzieć, że jednym z naszych gości
będzie niezwykle ciekawa osoba. Kiedy się do niego odezwaliśmy
kilka miesięcy temu z zaproszeniem, właśnie przebywał we Francji,
ale ponieważ festiwal dopiero w listopadzie, zdecydował, że pojawi
się wśród nas.
O
kim mowa?
O
dr. hab. nauk historycznych, prof. UMK, który wykłada nie tylko w
Polsce, ale również i za granicą, stypendyście Maison de Sciences
de l'Homme w Paryżu, członku Międzynarodowego Komitetu
Naukowego wydawanego na Uniwersytecie Paryż IV Sorbona pisma
Histoire, économie & société oraz wicedyrektorze
Instytutu Historii i Archiwistyki UMK – Jarosławie
Dumanowskim.
Już
dziś na Rynku Nowomiejskim będziemy mogli podziwiać jego kulinarne
talenta! Zapraszamy na pokaz i degustację dania z
najstarszej toruńskiej książki kucharskiej – kurczaka z agrestem
z najstarszej toruńskiej książki kucharskiej. Już o 18.20.
Tytułem wstępu – dziękuję za kolejną lawinę uznań i
gratulacji. Ciesząc się z odzewu dobrych słów po niedzielnej audycji w Radiu
PIK, której gościem była nasza festiwalowa głowa – Karolina Bednarek – prędko
przystępuję do ujawniania moich ulubionych blogów kulinarnych. Tym razem będą
to adresy tylko polskich blogów, które odwiedzam.
Po pierwsze - blogi śniadaniowe
Jestem z tych co pierwszy posiłek dnia uważają za
najprzyjemniejszy. Do obiegu cytatów kręgu moich znajomych na stałe weszła fraza
o treści: „Ciekawe co będzie na śniadanie?”.
Po całonocnej głodówce można pozwolić sobie rano na
coś ekstra, na coś więcej, na coś innego. Prawdopodobnie takie myślenie
przyświeca autorkom dwóch blogów śniadaniowych.
To blog nastolatki, która mimo że odkryła pasję gotowania
niedawno ma już na swojej stronie opublikowanych ponad 200 śniadań. Właśnie
poranne posiłki w połączeniu ze wschodem słońca sprawiają, że uśmiecha się przez
cały dzień, aż do zmierzchu. Na Breakfast Happiness królują owsianki na równi z
kaszkami i kaszami - często w towarzystwie owoców sezonowych, przetworów,
słodkich płatków, posypki do deserów, ciasteczek, lodów, serka wiejskiego lub
homogenizowanego, masła orzechowego, bakalii, czekolady, budyniu i tego
wszystkiego, co sprawi, że rozpoczynający się dzień będzie słoneczny i
uśmiechnięty. Bardzo lubię formułę blogowania jaką przyjęła autorka. Forma ta
jest ascetyczna z tendencją do „reportażowania”. Żadnychfotorelacji z przygotowania, zakupów czy
portretów z bułką i paprykarzem. Każdy wpis to po prostu dobrej jakości fota
gotowego posiłku i krótki opis pół produktów. Taki posiłek to czyste wrzucanie
do naczynia tego co lubisz, dlatego rzadko na blogu pojawiają się przepisy.
Wyjątkiem są te, kiedy autorka porywa się na pieczenie śniadaniowych ciast,
naleśników, rogalików... Zawsze po wizycie na Breakfast Happiness mam ochotę
szybciej położyć się spać i w nieprzytomności doczekać poranka, gdzie kolejny
dzień może okazać się jeszcze ciut smaczniejszy.
Bloga prowadzi Izabella z Gdańska, ale chyba od
jakiegoś czasu przebywa w UK, skąd zdradza, że lubi Tarantina. To tak jak ja! Przy
czym nie wiem, czy ona polubiłaby moje śniadania, tak jak ja lubię jej
jadłospis – bogaty w owoce, musli, owsiankę, chudy nabiał, ograniczony cukier i
dobrą kawę. Blog Izabelli różni się tym, że oprócz epickich śniadań „publikowane”
są na nim również inne posiłki: obiady, wypieki oraz ciut prywatnych zdjęć (z
kotem lub bez) i osobistych refleksji. Moimi ulubionymi epizodami na
Toolskitchen są np. owsianki serwowane z puszce wyściełanej po dnie resztkami
masy kajmakowej. Za serce łapią mnie Izabelli sobotnie rytuały naleśnikowe,
ponieważ na moich gruncie przekłada się na wzruszający zwyczaj niedzielnej
jajecznicy ze szczypiorem serwowanej mi przez brata.
Prowadzona przez Joy Deangdeelert Cho, która z zawodu jest grafikiem, ale na co dzień bloguje o tym co kocha w swojej pracy i życiu, czyli designie, modzie i jedzeniu. Joy jest wielką entuzjastką tego głównego posiłku w ciągu dnia, dlatego skupia się przeważnie na lunchu. Posiłek ten traktuje zawsze z wielka estymą i idealizacją, co wyróżnia ją na tle innych internautek. Na blogu „Oh Joy” znaleźć można wiele kulinarnych inspiracji, przepisów oraz rekomendacji. Blogerka na internetowych łamach relacjonuje swoje eskapady po restauracjach i barach Los Angeles, w którym aktualnie mieszka. Opisy te są bardzo obrazowe, zawierają szczegóły wystroju jak i menu. Do tego oczywiście piękne zdjęcia. Oprócz tego na „Oh Joy” pojawiają się cyklicznie również mini wywiady ze znajomymi autorki postów lub jej współpracownikami. Zestaw pytań jest zawsze taki sam – o której jesz lunch, gdzie, jaki jest ten typowy, a jaki wymarzony lunch oraz czy jest po nim deser. Do tego załącza piękne zdjęcie, takie że aż trzeba poluźnić pasek... Bloga polecam, bo jest radosny, kobiecy i umiarkowany. Joy nie narzuca się ze swoim stylem i zdaniem, prezentuje to co ją rozpromienia, dzięki temu śledzi się jej losy z przyjemnością, która zwykle towarzyszy otwarciu puszki z brzoskwiniami w syropie.
Katie Quinn Davies jest Irlandką, ale obecnie mieszka w Sydney, pracuje jako fotograf reklamowy i specjalizuje się w portretowaniu jedzenia. Jej zdjęcia zdobią szereg wydawnictw książkowych jak i magazynów kulinarnych czy lifestylowych. W jej zdjęciach widać fascynacje daniami domowej roboty, czasem niedoskonałymi, ale z wyglądu zdrowymi i pysznymi. Makaron naturalnie zwisa poza krawędź miski, kolby kukurydzy tak rustykalnie przypaliły się na ogniu, a dania z pieca ot swojsko serwowane są tylko na papierze do pieczenia. Zdaję sobie sprawę, że może to być tylko zabieg estetyzujący, ale za to że jest tak bliski realiom wzbudza moja ufność. Właśnie takie zdjęcia z portfolio Davies znajdziemy na jej blogu „What Katie ate”. Jednak te obrazki to nie koniec atrakcji tego bloga. Katie zamieszcza tam również przepisy na domowe dania, które wydała w postaci książkowej. Mimo że blog jest głównie dokumentacją pracy blogerki to publikuje też na nim wiele zdjęć z podróży. Oczywiście jak na entuzjastkę jedzenia przystało większość jej eskapad ma kontekst kulinarny. Ostatnio była na wycieczce przez Stany Zjednoczone oraz Japonię. Przeglądanie jej wpisów sprawia, że mam ochotę na smakowanie życia w drodze.
W następnym wpisie planuję odgrzać coś z adresów do polskich blogów. Tymczasem częstujcie się tym co „za granico”.
Na wstępie mojego wpisu pozdrawiam ciepło i dziękuję za
wszystkie słodkie słówka, jakie padły w moją stronę po ostatnim poście. Jako że
z natury jestem osobą wirtualnie skrytą, zebrane komplementy pozwoliły mi się
nieco otworzyć. Tym razem chciałabym odrobinę wypatroszyć zawartość moich
Ulubionych Zakładek i podzielić się z szerokim gronem odbiorców adresami stron,
które z wdziękiem kradną nasz wolny czas przed monitorem komputera. Ze względu
na to że mój zbiór zakładek w folderze „JEDZENIE-BLOGI ” jest zasobny, planuję
sukcesywnie prezentować moje ulubione blogi.
O i tu się zaczyna historia mojego folderu! Poszukiwałam
dobrego często uaktualnianego kompendium do doskonalenia moich ówcześnie
raczkujących zdolności kulinarnych. Potrzebowałam jednego miejsca, które będzie
zrzeszać zdrowe przepisy na jedzenie z produktów sezonowych, doskonalić mnie za
pomocą samouczków, podawać pomysły serwowania potraw tak, że goście czują się
jak u mistrza kuchni. Co więcej oczekiwałam od portalu, by prezentował
wyposażenie, akcesoria, nowości oraz samą kuchnię jako wnętrze. Takim idealnym
miejsce okazało się „The Kitchn”. Nie wiem jak tam ostatecznie trafiłam, ale
znalazłam ten portal i zaglądam codziennie, ponieważ prowadzony jest przez
kilka osób, więc aktualizacje są częste. Oprócz tych podstawowych walorów cenie
sobie ten portal za to, że rozpatruje poszczególne składniki jednostkowo, np.
„Jak upiec główkę czosnku w mikrofalówce” (dużo porad z mikrofalą...), „Co
zrobić gdy nudzi mnie już szynka” lub „Jak zrobić keg na przyjęcie z arbuza”!
Do tego jeszcze recenzje nowych książek kucharskich. Jak dla mnie to „kombo”
pod względem zaspokajania mojej kulinarnej ciekawości, potrzeb estetycznych i
apetytu.
Izabela
Hubala
cdn...
środa, 11 lipca 2012
Dzięki wsparciu Wydziału Kultury Urzędu Miasta organizujemy festiwal, który pokazuje, że film to dzieło hybrydyczne, zawierające w sobie elementy innych dziedzin sztuki. Dziękujemy za wsparcie i gratulujemy pozostałym Stypendystom.
Od razu przyznaję, że lubię kuchnię rustykalną. Taką
niedoskonałą pod względem wizualnym, ale wybitną pod względem
smakowym. Przerażenie we mnie wzbiera, kiedy widzę na sklepowych
witrynach np. idealne muffinki – kształtna babeczka, taka wysoka,
puchata, świeża, a na niej bajecznie nienaturalnej kolorystyki
krem, dajmy na to utopijny niebieski i to wszystko ukoronowane
kandyzowaną żółtą wisienką, czekoladową kokardką w groszki i
marcepanowymi posrebrzanymi perełkami. Wygląda jak spełnienie
marzeń o smaku nieba, dzieciństwa i wielkanocnego koszyczka, ale w
ustach pozostaje tylko piekielny smuteczek, jako po kolejnej
wigilijnej paczce skarpet typu frota. Okazuje się że buła jest
twarda i sucha, krem smakuje jak „przesłodzony cukier”, a ozdoby
z czubka... dla podniebienia niewiele mają...
Sprawa z muffinką jest bardzo, według mnie, kontrowersyjna.
Ponieważ bardzo dyskusyjne jest produkowanie pięknego jedzenia,
którego walory kończą się w sferze wizualnej. Źródeł takiego
marketingowego sposobu myślenia o jedzeniu bez smaku szukałabym w
fotografii reklamowej. Zdaje sobie sprawę, że przygotowanie takiego
„pracującego” obiektu jak np. topniejące lody lub gorąca pizza
do fotografii wymaga nie lada sprytu w przechytrzeniu natury dania.
Jednak jest to rzecz, która powinna zaczynać się i kończyć w
sferze obrazów, i nie przenosić na realną konsumpcję.
Zawodowi fotograficy branży jedzeniowej tajniki swojej pracy
zgłębiają każdego dnia metodą prób i błędów. Ostatecznie
okazuje się że dania i półprodukty, które widzimy na zdjęciach
w książkach kucharskich lub na opakowaniach są „podrasowane”
serią absolutnie niejadalnych środków chemicznych. Jak można się
domyślić tacy styliści jedzenia nie są skorzy do dzielenia się
swoimi sekretami, jednak część z tych sztuczek już jakiś czas
temu ujrzała światło dziennie.
Proszę sobie wyobrazić, że taki profesjonalista stylizujący
jedzenie do sesji zdjęciowej, przygotowując pianę na kawę lub
napoje gazowane czy piwo używa szamponu samochodowego lub mieszaniny
różnych płynów do naczyń. Natomiast kostki lodu są często
akcesoriami plastikowymi ze sklepów z rekwizytami teatralnymi. Same
bąbelki w kolorowych napojach i kawie są zasługą wsypywania soli.
Innym ciekawym sposobem prezentacji jedzenia są kropelki rosy na
warzywach i owocach, które tworzone są za pomocą gliceryny
nanoszonej strzykawką.
Mój ulubiony przykład jest rodem z kartonu mrożonej pizzy.
Okazuje się, że aby tak malowniczo sfotografować ten włoski
placek należy opiec spód pizzy i sos z wierzchu w piekarniku,
natomiast warzywa i dodatki układa się po upieczeniu spodu i
podmalowuje „dla smaku”. Na dobitkę dodam, że ten ser co się
tak ciągnie to mieszanina sera i masy kauczukowej...
Ku przestrodze i jako ciekawostkę polecam taki porównawczy
eksperyment samej „sieciówki” McDonalda i fragment filmu
„Upadek” z rozczarowanym Michaelem Douglasem.
Smacznego i polecam gotowanie samodzielne bez zrażania się tym, że
coś nie wyszło idealne. Ja się cieszę jak coś wygląda jak
prosto z patelni, a nie z kartonu. Bo jesteś, jeśli jesz...