Od razu przyznaję, że lubię kuchnię rustykalną. Taką
niedoskonałą pod względem wizualnym, ale wybitną pod względem
smakowym. Przerażenie we mnie wzbiera, kiedy widzę na sklepowych
witrynach np. idealne muffinki – kształtna babeczka, taka wysoka,
puchata, świeża, a na niej bajecznie nienaturalnej kolorystyki
krem, dajmy na to utopijny niebieski i to wszystko ukoronowane
kandyzowaną żółtą wisienką, czekoladową kokardką w groszki i
marcepanowymi posrebrzanymi perełkami. Wygląda jak spełnienie
marzeń o smaku nieba, dzieciństwa i wielkanocnego koszyczka, ale w
ustach pozostaje tylko piekielny smuteczek, jako po kolejnej
wigilijnej paczce skarpet typu frota. Okazuje się że buła jest
twarda i sucha, krem smakuje jak „przesłodzony cukier”, a ozdoby
z czubka... dla podniebienia niewiele mają...
Sprawa z muffinką jest bardzo, według mnie, kontrowersyjna.
Ponieważ bardzo dyskusyjne jest produkowanie pięknego jedzenia,
którego walory kończą się w sferze wizualnej. Źródeł takiego
marketingowego sposobu myślenia o jedzeniu bez smaku szukałabym w
fotografii reklamowej. Zdaje sobie sprawę, że przygotowanie takiego
„pracującego” obiektu jak np. topniejące lody lub gorąca pizza
do fotografii wymaga nie lada sprytu w przechytrzeniu natury dania.
Jednak jest to rzecz, która powinna zaczynać się i kończyć w
sferze obrazów, i nie przenosić na realną konsumpcję.
Zawodowi fotograficy branży jedzeniowej tajniki swojej pracy
zgłębiają każdego dnia metodą prób i błędów. Ostatecznie
okazuje się że dania i półprodukty, które widzimy na zdjęciach
w książkach kucharskich lub na opakowaniach są „podrasowane”
serią absolutnie niejadalnych środków chemicznych. Jak można się
domyślić tacy styliści jedzenia nie są skorzy do dzielenia się
swoimi sekretami, jednak część z tych sztuczek już jakiś czas
temu ujrzała światło dziennie.
Proszę sobie wyobrazić, że taki profesjonalista stylizujący
jedzenie do sesji zdjęciowej, przygotowując pianę na kawę lub
napoje gazowane czy piwo używa szamponu samochodowego lub mieszaniny
różnych płynów do naczyń. Natomiast kostki lodu są często
akcesoriami plastikowymi ze sklepów z rekwizytami teatralnymi. Same
bąbelki w kolorowych napojach i kawie są zasługą wsypywania soli.
Innym ciekawym sposobem prezentacji jedzenia są kropelki rosy na
warzywach i owocach, które tworzone są za pomocą gliceryny
nanoszonej strzykawką.
Mój ulubiony przykład jest rodem z kartonu mrożonej pizzy.
Okazuje się, że aby tak malowniczo sfotografować ten włoski
placek należy opiec spód pizzy i sos z wierzchu w piekarniku,
natomiast warzywa i dodatki układa się po upieczeniu spodu i
podmalowuje „dla smaku”. Na dobitkę dodam, że ten ser co się
tak ciągnie to mieszanina sera i masy kauczukowej...
Ku przestrodze i jako ciekawostkę polecam taki porównawczy
eksperyment samej „sieciówki” McDonalda i fragment filmu
„Upadek” z rozczarowanym Michaelem Douglasem.
Smacznego i polecam gotowanie samodzielne bez zrażania się tym, że
coś nie wyszło idealne. Ja się cieszę jak coś wygląda jak
prosto z patelni, a nie z kartonu. Bo jesteś, jeśli jesz...
Izabela Hubala
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz