czwartek, 30 sierpnia 2012

Dziś zasiadamy do stołu przygotowani na podróż w czasie i przestrzeni. Widelce w dłoń, rozpoczynamy seans kulinarny!

Na dobry początek – półgęsek. Dla niejednego Smakosza całkiem nowym doświadczeniem, choć w polskiej kuchni obecny jest od wieków. Korpus gęsi nasmarowany saletrą i gorącą solą, następnie wędzony i podany jako smarowidło przypomina nieco... nadpsuty tatar. Jego specyficzny, mocny smak i niekoniecznie ciekawy wygląd mogą zaskoczyć, a nawet zniechęcić. Podobnie jak historia dwóch szkockich rzezimieszków, dla których biznesem życia okazuje się kradzież i sprzedaż... ciał z pobliskiego cmentarza w opartej na faktach, czarnej komedii „Burke i Hare” (reż. John Landis). Okazuje się, że nawet rynkiem szkół medycznych w XIX-wiecznym Edynburgu rządzą uniwersalne zasady – popyt na ciała do sekcji musi spowodować wzrost podaży.

Serwowany film jest typowym daniem z kuchni brytyjskiej, zarówno jeśli chodzi o realia epoki, abstrakcyjny humor, jak i plejadę świetnych aktorów w rolach głównych (Simon Pegg oraz Andy Serkis) i drugoplanowych (Jessica Hynes, Tom Wilkinson, Tim Curry i wielu, wielu innych). Dla wielbicieli filmów z wysp będzie to prawdziwa uczta, dla pozostałych może się okazać nieco ciężkostrawną, ale sprawnie przyrządzoną kolacją przy zniczach... świecach!

 źródło: www.drnorth.wordpress.com

Wracając do świata żywych, tym razem rzucamy się w wir baśni braci Grimm. Na talerzu ląduje równie nierzeczywiste połączenie smaków – pierś z kurczaka w musie agrestowym. Wydawać by się mogło, że o tym filecie powiedziano już wszystko, w tym, że smakuje jak ludzkie mięso. Okazuje się jednak, że prawdziwy wizjoner jest w stanie z najnudniejszego dania wyczarować bajkę: słodko-kwaśny, zielony mus z drobnymi pestkami wspaniale łączy się z neutralnym smakiem kurczaka. Podobne wrażenie ma się oglądając najnowszy film w reżyserii Tarsema Singha „Królewna Śnieżka” – jest to zaskakująco świeża, luźna interpretacja klasycznej bajki.
Wartkie dialogi, piękne kostiumy i scenografia pozwoliły wyczarować świetną komedię. Dodatkowym atutem jest po raz kolejny gra aktorska - Julia Roberts jako ironiczna królowa w kwiecie wieku, choć niekoniecznie dojrzała emocjonalnie, w mistrzowski sposób pomiata sługą Brightonem (Nathan Lane), prześladuje niewinną Śnieżkę (Lily Collins) i rozkochuje w sobie pięknego księcia o aksamitnym głosie, (rozbudowanej klatce piersiowej i błękitnookim spojrzeniu... Armie Hammer). Na fanów Władcy Pierścieni oraz filmów z Bollywood czekają miłe niespodzianki na koniec filmu, pozostałym także powinno być lekko i na sercu, i na żołądku. 

źródło: www.rukkle.com

Powyższych dań można było spróbować podczas tegorocznego Festiwalu Smaku, który odbył się w dniach 18-19 sierpnia w Grucznie. Suto zastawione stoły, chrzan z miodem i suszone mięso z Litwy, ułani w pełnym rynsztunku, pokaz pracy psów pasterskich czy konkurs nalewek – każdy znalazł coś dla siebie w bogatym programie imprezy. Sporym zainteresowaniem cieszyło się śniadanie prasowe, podczas którego smakosze mieli okazję wysłuchać m.in. krótkiego wykładu prof. Jarosława Dumanowskiego. Z przyjemnością przypominamy, że będzie on również gościem specjalnym podczas Festiwalu Przejrzeć Kino od Kuchni – będzie pysznie!



 Maria Tuchowska

 


wtorek, 28 sierpnia 2012

Transatlantyk

Mój Transatlantyk ma smak czekolady...

Niedawno zakończył się Międzynarodowy Festiwal Filmu i Muzyki Transatlantyk. Mimo że w kalendarzu imprez kulturalnych pojawił się on dopiero po raz drugi, zainteresowanie repertuarem i wydarzeniami towarzyszącymi festiwalowi było ogromne – pisze Anna Józefiak. 





Sale kinowe po brzegi wypełnione były przede wszystkim młodą widownią – co przywróciło mi wiarę w to, iż kultura przetrwa mimo katastroficznych wizji jej upadku. Filmy prezentowane na festiwalu przyjechały do Poznania z kilku najważniejszych miejsc świata kina – m.in. z Berlina i festiwalu Sundance. Młodzież chłonęła te obrazy, dojrzale reagując na przesłanie każdego z nich. A nie były to filmy przypadkowe i łatwe w odbiorze...

Bo Transatlantyk – jak wielokrotnie powtarza jego dyrektor, Jan A.P. Kaczmarek – jest festiwalem idei. Idee przekazywane są nie tylko poprzez sztukę filmową, ale także poprzez popularyzowanie zdrowego trybu życia i zaangażowanie w aktualne sprawy polityczne i społeczne. Kino kulinarne, zdobywające coraz szersze grono wielbicieli, promuje żywność typu Slow Food. O wartości i walorach smakowych tego rodzaju żywienia można było się przekonać podczas wieczornych seansów połączonych z wystawną kolacją. Wrażliwość na wydarzenia społeczno-polityczne wyrażona zaś została m.in. w sekcjach dokumentalnych, ekologicznych i poświęconych w szczególności zmianom, jakie zachodzą w rejonie Afryki i Bliskiego Wschodu.

Dla miłośników muzyki filmowej jedną z największych atrakcji były warsztaty prowadzone przez kompozytorów amerykańskich. Wśród nich znaleźli się: m.in. Rolfe Kent, Richard Bellis i gość specjalny, Mark Isham. Opowiadali oni o tym, jak od chwili angażu – krok po kroku – powstaje muzyka do poszczególnych scen. Mówili o wzlotach i upadkach zawodu kompozytora i o tym, jak ważne dla efektu ich pracy jest współdziałanie z reżyserem.

Podczas niedzielnego koncertu Isham wraz ze wspaniałą Orkiestrą Kameralną l'Autunno pod dyrekcją najbardziej uśmiechniętego dyrygenta na świecie, Adama Banaszaka, przypomniał publiczności znane motywy muzyczne z takich filmów jak „Czarna Dalia” czy „Ukryta strategia”.

Wielkie wrażenie zrobił na mnie konkurs Transatlantyk Instant Composition Contest. Polegał on na tym, że tuż po obejrzeniu krótkiego fragmentu filmu uczestnicy mieli za zadanie wykonać na fortepianie zaimprowizowany utwór muzyczny. Efekty były zaskakujące: w finale do jednego fragmentu powstało 11 zupełnie różnych kompozycji. Każdy z młodych muzyków w jedyny, sobie tylko właściwy sposób, odczytał i oddał charakter danej sceny, zabarwił go emocjonalnie, wyrażając uczucia bohatera za pomocą dźwięku. Dodatkowym utrudnieniem było to, że nikt nie znał fabuły filmu, dlatego uczestnicy musieli wykazać się również wielką wrażliwością i umiejętnością wczucia się w sytuację postaci. Oglądając finał konkursu, można było się przekonać, jak wielkie znaczenie w budowaniu emocji w filmie ma muzyka; jak łagodne tony mogą przygasić napięcie, a jak mocne uderzenia mogą wywołać w widzu dreszcze.





Spośród wielu innych atrakcji festiwalowych na szczególną uwagę zasługuje unikalna formuła Kina Plenerowego, w którym – jedno przy drugim – ustawiono... pięćdziesiąt łóżek. Każde z nich miało osobny ekran, na którym co wieczór można było oglądać (wraz z osobą towarzyszącą) film z repertuaru festiwalu. Widok i wrażenia były niecodzienne.

Bogata oferta festiwalu sprawiła, że nie sposób było obejrzeć każdy film i wziąć udział we wszystkich wydarzeniach. Świadczy to oczywiście na korzyść organizatorów. Dobrze jest, gdy po zakończeniu imprezy uczestnicy czują niedosyt, gdy są niezaspokojeni i żałują, że tak szybko minął im czas. Ja również mam takie wrażenie... Biegając w kinie od sali do sali, przemierzając w pośpiechu ulice Poznania, by zdążyć na kolejne warsztaty, brakowało nieraz czasu na posiłek i chwilę wytchnienia. Na ratunek przychodziła wtedy kawiarnia Cavablanca, mieszcząca się w Multikinie 51. Szybka kawa Latte i duży kawałek ciasta czekoladowego z gorącą polewą  dodawały energii i pozwalały wytrwać na trzecim czy czwartym seansie w ciągu dnia. Festiwal Transatlantyk od tego roku będzie więc miał dla mnie smak czekolady – słodko-gorzki, aksamitny, krzepiący... Zabiorę go ze sobą i będę pielęgnować aż do chwili, gdy za rok po raz kolejny będę miała szczęście wejść na pokład Transatlantyku i wypłynąć w fascynującą podróż po oceanie obrazu i dźwięku.


Anna Józefiak



Relacja FOTO na stronie: http://klubfilmowy.blogspot.com/

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Przegląd blogów kulinarnych

Ostrzegam, że w tym wpisie nie będzie rzucania mięsem! Będzie za to umiłowanie zwierząt i pochwała roślinności.

Dla jasności dodam, że nie mam nic przeciwko kuchni mięsnej, ani specjalnych pretensji do wegetarian. Każdy ma swoje racje, a najlepiej niech każdy je to co lubi, co może i co mu smakuje, a ja nikomu do talerza nie zaglądam i życzę sobie w tej kwestii wzajemności.

Osobiście jestem wielką fanką kuchni jarskiej, takiej lekkiej, pełnej kolorów, witamin i błonnika. Na moim talerzu nie brakuje białego mięsa, ryb, krewetek, a zwłaszcza jajek, aczkolwiek czasami te produkty po prostu mi „nie podchodzą”, a ja przestawiam się na weganizm i jem tylko to, co jest pochodzenia roślinnego. W takim okresie jeszcze intensywniej, niż zwykle odwiedzam wegetariańskie blogi kulinarne. To niesłychane co można zrobić z warzyw, jeśli włoży się w to trochę „pomyślunku”, zamiast uprawiać tautologię kuchni kulturowo nam zakodowanej (jak np. nieśmiertelne mamine schabowe z ziemniakami i mizerią, karkówka z grilla przepisu ojca czy babcine pierogi z mięsem). Kuchnia wegetariańska nie jest trudna, ale początkujący muszą przeanalizować swoje nawyki żywieniowe i poznać alternatywne źródła białka oraz nowych smaków.

Nie sposób wymienić wszystkie autorskie blogi wegetariańskie, które lubię wizytować, ponieważ jest ich tyle, co możliwości na wartościowe i pyszne dania bezmięsne. W związku z tym opowiem o dwóch agregatorach, które zrzeszają znakomitą większość fanów warzywnego menu.

VEGESPOT

 
 
To prawdopodobnie najlepszy z agregatorów wegetariańskich. Ma łagodną i przejrzystą szatę graficzną. Vegespot zrzesza nie tylko blogerów, ale także wewnętrznych vegespotowych kuchcików oraz prowadzi tematyczne akcje integracyjne typu „Tani wegetarianizm”, „Wegetariańskie grillowanie” lub „Wege słodkości”. Vegespotowi towarzyszy również forum, na którym omawiane są poszczególne przepisy, składniki, można się wymienić adresami wegańskich sklepów, porozmawiać o mniej lub bardziej wyczynowym sporcie przy wege diecie. Nie mam żadnego czepialskiego „ale”. Do moich ulubionych przepisów znalezionych na tej stronie należy już kultowy wśród moich znajomych Murzynek (bez mleka i jajek!), zupa marchewkowa z czerwoną pastą curry i czarnym sezamem oraz witariańskie spaghetti (polecam odszukać ;)).
  
ZWEGOWANI

  

Kieruje się tą sama ideą co Vegespot, aczkolwiek moim zdaniem jest mniej przejrzysty. Mam jakieś wizualne trudności w korzystaniu z niego. Jednak lubię go ze względu na szczególnego rodzaju wyszukiwarkę przepisów, która kieruje się dwoma kryteriami tj. rodzajem posiłku i składnikiem. Uzupełniamy te dwa pola i już możemy przebierać w propozycjach menu. Jest to o tyle przydatne, że gdy chcę przy obiedzie wykorzystać np. buraki to zależy mi na przepisach na buraczkowe kotlety, różowe kofty, pesto z pieczonych buraków lub zupę, a nie buraczane muffinki czekoladowe czy deserową zupę z malin i buraków. Inną zaletą Zwegowanych jest długi staż, co owocuje większą daną przepisów, niż inne agregatory kulinarne. Ja przepadam za znalezionymi tutaj recepturami na cukinię faszerowaną pomidorami, pieczarkami i kaszą, naleśniki na soku szpinakowym z soczewicą oraz gulaszem warzywnym i deserową surówką z marchewki i rodzynek!

Izabela Hubala



środa, 22 sierpnia 2012

Kadry z jadalni – przegląd blogów kulinarnych 2

Po śniadaniu dobrze wpaść w wir wydarzeń dnia codziennego i dopiero w porze obiadowej warto sobie przypomnieć o posiłku. Gdy brak zachcianek lub pomysłów na menu sięgam po te trzy poniższe blogi. Nie zawodzą.

Z PIERWSZEGO TŁOCZENIA

 

To nie jest blog, ale taki "agregator" blogów kulinarnych. Publikuje się na tej stronie znaczna ilość blogerów kulinarnych w Polsce. Jest to o tyle atrakcyjna wyszukiwarka, ponieważ sprowadza do wspólnego mianownika przepisy różnego kalibru. Od taniej studenckiej kuchni, poprzez domowe "mamine" obiady, aż po fikuśne popisy profesjonalistów. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę składnik lub danie na jakie mamy ochotę i już agregator prezentuje nam blogerów, którzy coś takie właśnie rekomendują. Warto też korzystać z kategorii pomocniczych typu „Bananowy tydzień”, „Dzień czosnku”, „Festiwal jajka” lub „Uczymy gotować Kasię Cichopek”. Każdy znajdzie tu coś do wrzucenia do garnka.

KWESTIA SMAKU

Wśród amatorów pięknego jedzenia Kwestia Smaku to już blog kultowy. Prowadzi go Asia, mama trójki dzieci, która mimo domowych obowiązków wciąż ma czas i radość z rozwijania swoich kulinarnych zdolności. Dużo tu kuchni włoskiej, finezji podania i cierpliwości w redakcji bloga. Ja uwielbiam ją za to, że stawia na lekką i prostą kuchnię przygotowaną z dobrych jakościowo produktów. Do tego nie boi się ryzykownych połączeń w stylu: kopytka dyniowe z orzechami włoskimi, sernik z zielona herbatą, gnochi z bobem, pierogi z łososiem i botwinką, zielona fasolka z wody z syropem z pomarańczy i miodu, bruchetta z fasolką i chilli... I tak bez końca. Jak się raz wejdzie na tego bloga to każdorazowo ma się godzinę z głowy, ponieważ sposób prezentacji i jakoś zdjęć zamieszczonych przez Asię hipnotyzują! Siedzisz i już niemal jesz oczami. Oprócz zdjęć dzięki pomocy męża autorki pojawiają się też przepyszne filmiki. To właśnie dzięki czułej opiece graficznej i otwartości na innowacje jedzeniowe ten blog cieszy się takim powodzeniem. Moje ulubione dania to zupa pomidorowa z krewetkami i dorszem, Pavlova z kiwi i sernika na marchewkowym spodzie...
 
FILOZOFIA SMAKU 

Jeśli agregator Z Pierwszego Tłoczenia zawodzi, a Kwestia Smaku okaże się zbyt karkołomna, można uciec się do umiłowaniem mądrości, czyli bloga - Filozofia Smaku. Autorka od razu przechodzi do sedna, do smaków i wyglądów. Strona jest bardzo przejrzysta, kategorie obrazkowe ułatwiają poruszanie się. Zdjęcia są wyborne, a przepisy klarownie rozpisane. Widać, że blogerka ma głowę otwartą na fusion. Można odnieść wrażenie, iż wyznaje filozofię, że wszystko może ze sobą smakować, kwestia leży w odpowiednich proporcjach. I tak oto znajdziemy tu takie dania jak australijskie placuszki z kukurydzy i boczku podawane z kwaśną śmietaną, tajlandzkie burgery z mango salsą, sałatka kurczakiem i czarną fasolą czy grzanki z serem feta, miętą i truskawkami. Niezwykłe połączenia, dlatego zaglądam często. Osobiście przepadam za zielonym, kokosowym curry z klopsikami, libijską marchewką z kminem rzymskim oraz piekielnym tajlandzkim ogórkiem z chilli, który zachwycił podczas mojego ostatniego grillowania!

WHITE PLATE



I coś na deser. Polskie ciasta w wielkiej ilości z tendencją do podróżowania. Wypieki słodkie jak i wytrawne to dominanta bloga prowadzonego przez Liskę z Warszawy, która pierwszy kulinarny sznyt zdobyła podczas pieczenia murzynka. Z tym wyjątkiem, że do tego czarnego ciasta z dwunastoletnią ortodoksją dodawała paczkę bakalii. Dbałość o szczegóły pozostała z Liską do dziś i tak na White Plate znajdziemy klasyczne wypieki, wykończone detalami, które reanimują tradycję. Bułeczki kokosowe, bagietki z rozmarynem, ciasteczka lawendowe, batony z daktylami, ciasto gruszkowe z lawenda i kruszonka imbirową, a do tego serniki i tarty chyba w każdej możliwej konfiguracji. Przepisom i zdjęciom towarzyszą relacje z podróży i odwiedzin różnych krajowych knajpek. To wielka przyjemność oglądać świat oczami Liski podany na białym talerzu.


Izabela Hubala


 
 
 




sobota, 18 sierpnia 2012

Faszerowana cukinia!

Sobota! Nic, tylko lecieć pędem na najbliższy targ (trochę ruchu się przyda) i zakupić potrzebne (świeże) składniki. Tym razem Izabela i Patryk Hubala przygotowali dla Was... (tum tum tum tum) FASZEROWANĄ CUKINIĘ.


Enjoy!

czwartek, 16 sierpnia 2012

O tym, co za pasem...

Za nim jest z pewnością Festiwal Smaku w Grucznie (18-19 sierpnia). Dowód na to, że kultura żywieniowa ma się dobrze, a tradycja - oparta na słoikach, sadach, recepturach i dębowych skrzyniach - znów staje się marką samą w sobie. Śliwkowe konfitury dla przykładu, choć smażone na wolnym ogniu, wyprzedzają w wyścigu smakoszy wszystkie fastfoody.

Czemu tak się dzieje?

Był taki czas, kiedy patrzenie wstecz było... nie na czasie. Zadławiliśmy się życiem w trybie instant. Jeśli patrzyliśmy za siebie, to tylko po to, by nikt nas z niczym nie wyprzedził. Jeśli patrzyliśmy zaś w przód, to li tylko, by nikt nam sprzed nosa nie zgarnął promocyjnego rogala z E330.

W smakach goniliśmy świat, a wycieczki do dziś obierają azymut na McDonald's. I co nam z tego przyszło? Ano spójrzmy: pizza w USA od niedawna uznawana jest za... warzywo. Wszystko wskazuje na to, że uznani za nie będą wkrótce sami Amerykanie. Tu przykład z Powrotu do przyszłości.



Oczywiście,

w czasach rozdmuchanych mediów i nadętego konsumpcjonizmu ciężko mówić o tendencjach. Jedyną z nich jest chyba ta, że wszystko się zmienia. Że "raz jest, a... później tego nie ma". W dodatku od kilkunastu lat powtarzany jest slogan, że stoimy na granicy epok. Wszystko jest przełomowe i pierwsze. Techniczna spirala wciąż się rozkręca. Jak ten zabawkowy bączek. Spragnieni jesteśmy wciąż nowych wrażeń i... nowych smaków. Nie zawsze szukamy ich jednak tam, gdzie trzeba.

Bo,

owszem - poznajemy najbardziej egzotyczne owoce, ale... mało kiedy w prawdziwej postaci. Częściej - jako 0,02% soku lub w najlepszym wypadku - mrożoną wariację w oleju.

Chcemy jeść zdrowo, ale do wyboru mamy "zaplastykowane" zestawy z supermarketu lub luksusowe delikatesy, co dają papierowe torby. Kompromisem jest baton z aloesem lub bułka z dyni. Dla spokoju sumienia, że jest fit.

Musimy

pogodzić się z faktem, że nie jesteśmy krajem śródziemnomorskim. Nigdy nie zerwiemy z drzewa niespryskanych pomarańczy i nie kupimy krewetek od znajomego rybaka. Dostaniemy to tylko z importu: albo znacznie drożej, albo taniej, ale... gorzej.

Myślmy więc glokalnie.

Bo wcale nie trzeba szukać daleko, by zaspokoić podniebienie, sumienie i... portfel! Kompot z pigwy, placek z cukinii, serowe ciastko i łosoś (bynajmniej norweski) w cytrynowym pieprzu - taki zestaw przewinął się niedawno przez mój układ trawienny. I muszę przyznać, że podobał mu się niesłychanie! Mi podobnież!

No to jak: skrzydełko czy nóżka?:)

Marcel Woźniak 

wtorek, 14 sierpnia 2012

Do zobaczenia, do zjedzenia



Smak miłości 

(Jestem miłością, reż. Luca Guadagnino)




Nieśpieszna, hipnotyzująca, urokliwa opowieść o kobiecie, która poznała smak miłości. Emma Recchi (Tilda Swinton) to kobieta dojrzała, elegancka pani domu, matka dorosłych już dzieci. Kiedy o niej myślę, powraca w pamięci obraz dobrze skrojonej garsonki opinającej jej szczupłe ciało sunące ulicami włoskiego miasteczka i twarzy skrytej za wielkimi okularami, z grzecznie ułożoną fryzurą. W taki karb „ułożoności” wprowadziło ją życie. Wydawałoby się, że ma wszystko, że jej jedynym celem jest nadzorowanie wykwintnych przyjęć, organizowanych dla męża. Do czasu…

  
Do czasu, kiedy kosztuje owoców morza przyrządzonych z miłością przez zaprzyjaźnionego kucharza. Antonio Biscaglia (Edoardo Gabbriellini ) tym sposobem ujawnia światu swój talent i zamiłowanie do sztuki kulinarnej. Czy ktoś mógłby przewidzieć, że tak niewielka rzecz, jak kilka soczystych krewetek na talerzu może stać się przyczynkiem do płomiennego romansu z młodszym mężczyzną i całkowitej zmiany obranego wcześniej kursu. 



Uczucie Emmy i Antonia jest tak oniryczne, że początkowo nie mamy pewności, czy to, co się między nimi dzieje, dzieje się naprawdę. Koloru i aromatu związkowi dodają potrawy. Kochanków łączy ich prywatna, pisana ad hoc historia i tajemnica przygotowywania pewnej zupy. Ten wyjątkowy przepis odkrywa prawdę. 


„Jestem miłością” to wspaniały film o ludzkich pragnieniach, prawdziwym szczęściu i wolności. Wcale nie w tle… jedzenie odgrywa znaczącą rolę. Jest filozofią życia, obrazowym ekwiwalentem sytuacji bohaterów, odzwierciedleniem ich uczucia i pragnienia wolności, które odnajdziemy nie tylko w oczach Emmy i Antonia. 

Do zobaczenia, do zjedzenia...