Niedawno zakończył się Międzynarodowy Festiwal Filmu i Muzyki Transatlantyk. Mimo że w kalendarzu imprez kulturalnych pojawił się on dopiero po raz drugi, zainteresowanie repertuarem i wydarzeniami towarzyszącymi festiwalowi było ogromne – pisze Anna Józefiak.
Sale kinowe po brzegi wypełnione były przede wszystkim młodą widownią – co przywróciło mi wiarę w to, iż kultura przetrwa mimo katastroficznych wizji jej upadku. Filmy prezentowane na festiwalu przyjechały do Poznania z kilku najważniejszych miejsc świata kina – m.in. z Berlina i festiwalu Sundance. Młodzież chłonęła te obrazy, dojrzale reagując na przesłanie każdego z nich. A nie były to filmy przypadkowe i łatwe w odbiorze...
Bo Transatlantyk – jak wielokrotnie powtarza jego dyrektor, Jan A.P. Kaczmarek – jest festiwalem idei. Idee przekazywane są nie tylko poprzez sztukę filmową, ale także poprzez popularyzowanie zdrowego trybu życia i zaangażowanie w aktualne sprawy polityczne i społeczne. Kino kulinarne, zdobywające coraz szersze grono wielbicieli, promuje żywność typu Slow Food. O wartości i walorach smakowych tego rodzaju żywienia można było się przekonać podczas wieczornych seansów połączonych z wystawną kolacją. Wrażliwość na wydarzenia społeczno-polityczne wyrażona zaś została m.in. w sekcjach dokumentalnych, ekologicznych i poświęconych w szczególności zmianom, jakie zachodzą w rejonie Afryki i Bliskiego Wschodu.
Dla miłośników muzyki filmowej jedną z największych atrakcji były warsztaty prowadzone przez kompozytorów amerykańskich. Wśród nich znaleźli się: m.in. Rolfe Kent, Richard Bellis i gość specjalny, Mark Isham. Opowiadali oni o tym, jak od chwili angażu – krok po kroku – powstaje muzyka do poszczególnych scen. Mówili o wzlotach i upadkach zawodu kompozytora i o tym, jak ważne dla efektu ich pracy jest współdziałanie z reżyserem.
Podczas niedzielnego koncertu Isham wraz ze wspaniałą Orkiestrą Kameralną l'Autunno pod dyrekcją najbardziej uśmiechniętego dyrygenta na świecie, Adama Banaszaka, przypomniał publiczności znane motywy muzyczne z takich filmów jak „Czarna Dalia” czy „Ukryta strategia”.
Wielkie wrażenie zrobił na mnie konkurs Transatlantyk Instant Composition Contest. Polegał on na tym, że tuż po obejrzeniu krótkiego fragmentu filmu uczestnicy mieli za zadanie wykonać na fortepianie zaimprowizowany utwór muzyczny. Efekty były zaskakujące: w finale do jednego fragmentu powstało 11 zupełnie różnych kompozycji. Każdy z młodych muzyków w jedyny, sobie tylko właściwy sposób, odczytał i oddał charakter danej sceny, zabarwił go emocjonalnie, wyrażając uczucia bohatera za pomocą dźwięku. Dodatkowym utrudnieniem było to, że nikt nie znał fabuły filmu, dlatego uczestnicy musieli wykazać się również wielką wrażliwością i umiejętnością wczucia się w sytuację postaci. Oglądając finał konkursu, można było się przekonać, jak wielkie znaczenie w budowaniu emocji w filmie ma muzyka; jak łagodne tony mogą przygasić napięcie, a jak mocne uderzenia mogą wywołać w widzu dreszcze.
Spośród wielu innych atrakcji festiwalowych na szczególną uwagę zasługuje unikalna formuła Kina Plenerowego, w którym – jedno przy drugim – ustawiono... pięćdziesiąt łóżek. Każde z nich miało osobny ekran, na którym co wieczór można było oglądać (wraz z osobą towarzyszącą) film z repertuaru festiwalu. Widok i wrażenia były niecodzienne.
Bogata oferta festiwalu sprawiła, że nie sposób było obejrzeć każdy film i wziąć udział we wszystkich wydarzeniach. Świadczy to oczywiście na korzyść organizatorów. Dobrze jest, gdy po zakończeniu imprezy uczestnicy czują niedosyt, gdy są niezaspokojeni i żałują, że tak szybko minął im czas. Ja również mam takie wrażenie... Biegając w kinie od sali do sali, przemierzając w pośpiechu ulice Poznania, by zdążyć na kolejne warsztaty, brakowało nieraz czasu na posiłek i chwilę wytchnienia. Na ratunek przychodziła wtedy kawiarnia Cavablanca, mieszcząca się w Multikinie 51. Szybka kawa Latte i duży kawałek ciasta czekoladowego z gorącą polewą dodawały energii i pozwalały wytrwać na trzecim czy czwartym seansie w ciągu dnia. Festiwal Transatlantyk od tego roku będzie więc miał dla mnie smak czekolady – słodko-gorzki, aksamitny, krzepiący... Zabiorę go ze sobą i będę pielęgnować aż do chwili, gdy za rok po raz kolejny będę miała szczęście wejść na pokład Transatlantyku i wypłynąć w fascynującą podróż po oceanie obrazu i dźwięku.
Anna Józefiak
Relacja FOTO na stronie: http://klubfilmowy.blogspot.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz