Czemu tak się dzieje?
Był taki czas, kiedy patrzenie wstecz było... nie na czasie. Zadławiliśmy się życiem w trybie instant. Jeśli patrzyliśmy za siebie, to tylko po to, by nikt nas z niczym nie wyprzedził. Jeśli patrzyliśmy zaś w przód, to li tylko, by nikt nam sprzed nosa nie zgarnął promocyjnego rogala z E330.
W smakach goniliśmy świat, a wycieczki do dziś obierają azymut na McDonald's. I co nam z tego przyszło? Ano spójrzmy: pizza w USA od niedawna uznawana jest za... warzywo. Wszystko wskazuje na to, że uznani za nie będą wkrótce sami Amerykanie. Tu przykład z Powrotu do przyszłości.
Oczywiście,
w czasach rozdmuchanych mediów i nadętego konsumpcjonizmu ciężko mówić o tendencjach. Jedyną z nich jest chyba ta, że wszystko się zmienia. Że "raz jest, a... później tego nie ma". W dodatku od kilkunastu lat powtarzany jest slogan, że stoimy na granicy epok. Wszystko jest przełomowe i pierwsze. Techniczna spirala wciąż się rozkręca. Jak ten zabawkowy bączek. Spragnieni jesteśmy wciąż nowych wrażeń i... nowych smaków. Nie zawsze szukamy ich jednak tam, gdzie trzeba.
Bo,
owszem - poznajemy najbardziej egzotyczne owoce, ale... mało kiedy w prawdziwej postaci. Częściej - jako 0,02% soku lub w najlepszym wypadku - mrożoną wariację w oleju.
Chcemy jeść zdrowo, ale do wyboru mamy "zaplastykowane" zestawy z supermarketu lub luksusowe delikatesy, co dają papierowe torby. Kompromisem jest baton z aloesem lub bułka z dyni. Dla spokoju sumienia, że jest fit.
Musimy
pogodzić się z faktem, że nie jesteśmy krajem śródziemnomorskim. Nigdy nie zerwiemy z drzewa niespryskanych pomarańczy i nie kupimy krewetek od znajomego rybaka. Dostaniemy to tylko z importu: albo znacznie drożej, albo taniej, ale... gorzej.
Myślmy więc glokalnie.
Bo wcale nie trzeba szukać daleko, by zaspokoić podniebienie, sumienie i... portfel! Kompot z pigwy, placek z cukinii, serowe ciastko i łosoś (bynajmniej norweski) w cytrynowym pieprzu - taki zestaw przewinął się niedawno przez mój układ trawienny. I muszę przyznać, że podobał mu się niesłychanie! Mi podobnież!
No to jak: skrzydełko czy nóżka?:)
w czasach rozdmuchanych mediów i nadętego konsumpcjonizmu ciężko mówić o tendencjach. Jedyną z nich jest chyba ta, że wszystko się zmienia. Że "raz jest, a... później tego nie ma". W dodatku od kilkunastu lat powtarzany jest slogan, że stoimy na granicy epok. Wszystko jest przełomowe i pierwsze. Techniczna spirala wciąż się rozkręca. Jak ten zabawkowy bączek. Spragnieni jesteśmy wciąż nowych wrażeń i... nowych smaków. Nie zawsze szukamy ich jednak tam, gdzie trzeba.
Bo,
owszem - poznajemy najbardziej egzotyczne owoce, ale... mało kiedy w prawdziwej postaci. Częściej - jako 0,02% soku lub w najlepszym wypadku - mrożoną wariację w oleju.
Chcemy jeść zdrowo, ale do wyboru mamy "zaplastykowane" zestawy z supermarketu lub luksusowe delikatesy, co dają papierowe torby. Kompromisem jest baton z aloesem lub bułka z dyni. Dla spokoju sumienia, że jest fit.
Musimy
pogodzić się z faktem, że nie jesteśmy krajem śródziemnomorskim. Nigdy nie zerwiemy z drzewa niespryskanych pomarańczy i nie kupimy krewetek od znajomego rybaka. Dostaniemy to tylko z importu: albo znacznie drożej, albo taniej, ale... gorzej.
Myślmy więc glokalnie.
Bo wcale nie trzeba szukać daleko, by zaspokoić podniebienie, sumienie i... portfel! Kompot z pigwy, placek z cukinii, serowe ciastko i łosoś (bynajmniej norweski) w cytrynowym pieprzu - taki zestaw przewinął się niedawno przez mój układ trawienny. I muszę przyznać, że podobał mu się niesłychanie! Mi podobnież!
No to jak: skrzydełko czy nóżka?:)
Marcel Woźniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz